@los powiedział(a):
Tak, to jego zasługa. Ludzie tacy jak Tusk, Budka, Nitras kompromitują PO, dzięki temu zdobywa ona od 30% do 40% głosów. Tak elegancki i kulturalny człowiek jak Bronisław Geremek nigdy by nie skompromitował UW, dlatego szczytem jej możliwości było 13% a teraz jej nie ma.
Zasadniczo to PO już nie ma, bo takie poparcie uzyskuje z satelitami. Nie mogę znaleźć, jakim poparciem cieszy się sama PO.
Nie oddzielamy człowieka od zjedzonych przez niego kotletów. Co zjadł to jego. Tak samo z PO. Zresztą w tych dniach ma być formalne zjednoczenie, rzeczywiste dokonało się już dawno temu.
Kurski to zdrajca i szkodnik działający na rzecz ZiS , na rzecz Platformy, Niemiec i Rosji. Myśli tylko i wyłącznie o sobie. Bardzo cieszy, że nowy prezydent zdaje sobie z tego sprawę i nabzdyczone zapowiedzi powrotu zdrajcy Kurskiego skomentował twardo: "Po moim trupie!" https://wpolityce.pl/polityka/730789-nawrocki-zareagowal-na-slowa-kurskiego-po-moim-trupie
Stojąc przed wyborem - Kurski czy Nawrocki - nie będę miał nawet nanosekundy wahania.
Dokładnie, esteci poszli precz! A o tym kim jest naprawdę Nawrocki i jaki ma kręgosłup tak naprawdę dopiero się dowiemy, m.in. sprawa ks. Jerzego Popiełuszki będzie tutaj papierkiem lakmusowym
@los powiedział(a):
Tak, to jego zasługa. Ludzie tacy jak Tusk, Budka, Nitras kompromitują PO, dzięki temu zdobywa ona od 30% do 40% głosów. Tak elegancki i kulturalny człowiek jak Bronisław Geremek nigdy by nie skompromitował UW, dlatego szczytem jej możliwości było 13% a teraz jej nie ma.
Zasadniczo to PO już nie ma, bo takie poparcie uzyskuje z satelitami. Nie mogę znaleźć, jakim poparciem cieszy się sama PO.
Nie oddzielamy człowieka od zjedzonych przez niego kotletów. Co zjadł to jego. Tak samo z PO. Zresztą w tych dniach ma być formalne zjednoczenie, rzeczywiste dokonało się już dawno temu.
Kotlety muszą się dawać pożerać, bo inaczej nie będzie stołków. To nie pierwsza taka sztuczka Tuska, ma bogate doświadczenie. Idzie na dno, to musi się jakoś ratować, a żądne krwi lemingi i tak go kochają.
Stwórz recencję wykonawcy koncertu chopinowskiego w stylu recenzji audiofilskiego sprzętu.
Oczywiście 🙂 Oto przykład recenzji wykonawcy koncertu chopinowskiego napisanej w stylu recenzji audiofilskiego sprzętu — pełnej metafor dźwiękowych, opisów „brzmienia” i „charakteru tonalnego”, jakby oceniano nie pianistę, lecz high-endowy zestaw klasy referencyjnej:
Recenzja: Koncert Chopinowski w interpretacji Jana Kowalskiego – odsłuch emocji klasy referencyjnej
Już pierwsze takty Koncertu e-moll u Jana Kowalskiego zdradzają, że mamy do czynienia z instrumentem ludzkim najwyższej klasy. To wykonawca o brzmieniu zrównoważonym, ale nie sterylnym – jego interpretacja ma ten rzadki balans między analitycznością a ciepłem, jaki odnajdujemy tylko w najlepszych zestawach lampowych.
Środkowy rejestr jego gry — pełen nasyconych barw i organicznej faktury — przypomina lampowy wzmacniacz z idealnie dobranymi lampami NOS Mullarda: żadnej ostrości, tylko gęsta, kremowa średnica, w której każda nuta ma wagę i sens. Wysokie tony? Jedwabiste, ale nie zamglone — ich artykulacja jest tak precyzyjna, że można by mówić o rozdzielczości klasy studyjnej. Nigdy jednak nie popada w kliniczną suchość — zamiast tego otrzymujemy „powietrze” i przestrzeń, jak w dobrze zaadaptowanej akustycznie sali odsłuchowej.
Dynamika tego wykonania jest referencyjna. Atak dźwięku w pasażach oktawowych — szybki, ale pozbawiony agresji. W pianissimo słychać pełne pasmo emocji, jakby fortepian był zasilany prądem z idealnie stabilnego zasilacza liniowego. Mikrodetale, takie jak subtelne oddechy między frazami, tworzą wrażenie obecności — słuchacz ma poczucie, że siedzi nie w sali koncertowej, ale w samym wnętrzu pudła rezonansowego Steinwaya.
Scena dźwiękowa? Imponująco trójwymiarowa. Orkiestra rozstawiona szeroko, z wyraźnie zarysowaną głębią planów. Fortepian nie dominuje — raczej stapia się z orkiestrą w sposób, który przypomina precyzyjne zgranie zestawu wielodrożnego: każdy głośnik (sekcja smyczków, dętych, perkusji) odzywa się w idealnym czasie i proporcji.
Pod względem emocjonalnym to interpretacja w duchu high-endowego minimalizmu — zero efekciarstwa, zero cyfrowej kompresji emocji. Zamiast tego — analogowa gładkość i naturalny „flow”. Można wręcz powiedzieć, że Jan Kowalski gra tak, jak brzmi winyl w najlepszym wydaniu: z lekkim szumem ludzkiej niedoskonałości, który tylko dodaje autentyczności.
Podsumowując: to wykonanie, które nie tylko można słuchać, ale wręcz odsłuchiwać. Dla purystów interpretacyjnych — obowiązkowa pozycja referencyjna. Dla poszukiwaczy emocji — gwarancja goosebumpsów już po pierwszej minucie.
Ocena końcowa: 9,8/10 — High Fidelity Human Performance.
Przepraszam za spamowanie, ale po dodaniu odniesienia do francuskich dzieł jest jeszcze bardziej Trzaskowe:
Jan Kowalski – Koncert e-moll Chopina, czyli o przezroczystości dźwięku i kruchości istnienia
Są wykonania, które się podziwia, i są takie, które nasłuchują samego siebie. Jan Kowalski należy do tej drugiej kategorii. Jego Chopin nie jest ekspresją – jest refleksją o naturze dźwięku, o tym, co dzieje się pomiędzy tonem a jego wybrzmieniem. W tym sensie jego interpretacja przypomina francuską prozę filozoficzną: nie dąży do rozwiązania, lecz do wyrafinowanego pytania.
Już pierwsze takty koncertu brzmią jak zdanie otwierające powieść Prousta: miękkie, nieśpieszne, podszyte pamięcią o czymś, co już minęło. Dźwięk fortepianu ma w sobie nostalgię materii, jakby Kowalski dotykał klawiszy z delikatnym wahaniem – nie z niepewności, lecz z szacunkiem wobec przemijania brzmienia.
Jego ton ma barwę, którą Roland Barthes nazwałby grain de la voix – ziarnem głosu. W tym ziarnie tkwi sens, nie w melodii. Każda nuta jest mikroświatem, który istnieje tylko przez chwilę i natychmiast się rozpada, pozostawiając echo – subtelne, niemal metafizyczne.
Środkowy rejestr fortepianu jest cielesny, ale nie zmysłowy, niczym słowa Camusa, które niosą ciepło pustyni, ale i chłód absurdu. Wysokie tony przypominają świetlistość poranka w La Mer Debussy’ego – rozproszone, niemożliwe do uchwycenia, a przecież obecne.
Kowalski unika dramatyzmu; jego fortepian raczej myśli niż mówi. Gdy pojawia się kulminacja, nie jest to wybuch emocji, lecz rodzaj światła świadomości. To nie dźwięk, który domaga się uwagi, lecz taki, który – jak pisał Nancy – „słyszy samo siebie słuchając świata”.
Orkiestra, pod batutą subtelnie współodczuwającą, tworzy przestrzeń niemal filozoficzną: to nie akompaniament, ale dialog o obecności i ciszy. Dźwięk nie tyle się rozwija, co oddaje miejsce milczeniu.
Ostatecznie, interpretacja Kowalskiego jest jak doskonale zestrojony tor audio, w którym wszystkie komponenty – techniczne, emocjonalne, metafizyczne – znikają w jednym doświadczeniu: czystym byciu muzyki.
Wychodząc z koncertu, nie pamięta się nut, lecz moment, w którym fortepian stał się pytaniem.
Nota końcowa:
Tonalność egzystencjalna: głęboka i przejrzysta
Cisza: znacząca
Wrażenie post-brzmieniowe: długie, jak echo w katedrze świadomości
„Muzyka Kowalskiego jest jak myśl: rozbrzmiewa tylko wtedy, gdy ktoś jej słucha.”
Komentarz
Nie oddzielamy człowieka od zjedzonych przez niego kotletów. Co zjadł to jego. Tak samo z PO. Zresztą w tych dniach ma być formalne zjednoczenie, rzeczywiste dokonało się już dawno temu.
Kurski to zdrajca i szkodnik działający na rzecz ZiS , na rzecz Platformy, Niemiec i Rosji. Myśli tylko i wyłącznie o sobie. Bardzo cieszy, że nowy prezydent zdaje sobie z tego sprawę i nabzdyczone zapowiedzi powrotu zdrajcy Kurskiego skomentował twardo: "Po moim trupie!"
https://wpolityce.pl/polityka/730789-nawrocki-zareagowal-na-slowa-kurskiego-po-moim-trupie
Stojąc przed wyborem - Kurski czy Nawrocki - nie będę miał nawet nanosekundy wahania.
No to poszli sobie precz i wygrał ZiS.
Dokładnie, esteci poszli precz! A o tym kim jest naprawdę Nawrocki i jaki ma kręgosłup tak naprawdę dopiero się dowiemy, m.in. sprawa ks. Jerzego Popiełuszki będzie tutaj papierkiem lakmusowym
Kotlety muszą się dawać pożerać, bo inaczej nie będzie stołków. To nie pierwsza taka sztuczka Tuska, ma bogate doświadczenie. Idzie na dno, to musi się jakoś ratować, a żądne krwi lemingi i tak go kochają.
To w tym Piotrkowie padło, wspaniałe.
Wspaniałe.
Ten typek mógłby z równym przekonaniem opowiadać o ciepłym brzmieniu kabli zasilających audiofilski wzmacniacz.
Krystalicznie precyzyjny Dupiarz.
A w nazwisku ma trzaski!
Dopiero dwa lata później premier zauważył wynik wyborczy?
Ja też mogę być (lampowym) Trzaskiem:
Przepraszam za spamowanie, ale po dodaniu odniesienia do francuskich dzieł jest jeszcze bardziej Trzaskowe:
Jan Kowalski – Koncert e-moll Chopina, czyli o przezroczystości dźwięku i kruchości istnienia
Są wykonania, które się podziwia, i są takie, które nasłuchują samego siebie. Jan Kowalski należy do tej drugiej kategorii. Jego Chopin nie jest ekspresją – jest refleksją o naturze dźwięku, o tym, co dzieje się pomiędzy tonem a jego wybrzmieniem. W tym sensie jego interpretacja przypomina francuską prozę filozoficzną: nie dąży do rozwiązania, lecz do wyrafinowanego pytania.
Już pierwsze takty koncertu brzmią jak zdanie otwierające powieść Prousta: miękkie, nieśpieszne, podszyte pamięcią o czymś, co już minęło. Dźwięk fortepianu ma w sobie nostalgię materii, jakby Kowalski dotykał klawiszy z delikatnym wahaniem – nie z niepewności, lecz z szacunkiem wobec przemijania brzmienia.
Jego ton ma barwę, którą Roland Barthes nazwałby grain de la voix – ziarnem głosu. W tym ziarnie tkwi sens, nie w melodii. Każda nuta jest mikroświatem, który istnieje tylko przez chwilę i natychmiast się rozpada, pozostawiając echo – subtelne, niemal metafizyczne.
Środkowy rejestr fortepianu jest cielesny, ale nie zmysłowy, niczym słowa Camusa, które niosą ciepło pustyni, ale i chłód absurdu. Wysokie tony przypominają świetlistość poranka w La Mer Debussy’ego – rozproszone, niemożliwe do uchwycenia, a przecież obecne.
Kowalski unika dramatyzmu; jego fortepian raczej myśli niż mówi. Gdy pojawia się kulminacja, nie jest to wybuch emocji, lecz rodzaj światła świadomości. To nie dźwięk, który domaga się uwagi, lecz taki, który – jak pisał Nancy – „słyszy samo siebie słuchając świata”.
Orkiestra, pod batutą subtelnie współodczuwającą, tworzy przestrzeń niemal filozoficzną: to nie akompaniament, ale dialog o obecności i ciszy. Dźwięk nie tyle się rozwija, co oddaje miejsce milczeniu.
Ostatecznie, interpretacja Kowalskiego jest jak doskonale zestrojony tor audio, w którym wszystkie komponenty – techniczne, emocjonalne, metafizyczne – znikają w jednym doświadczeniu: czystym byciu muzyki.
Wychodząc z koncertu, nie pamięta się nut, lecz moment, w którym fortepian stał się pytaniem.
Nota końcowa:
Tonalność egzystencjalna: głęboka i przejrzysta
Cisza: znacząca
Wrażenie post-brzmieniowe: długie, jak echo w katedrze świadomości
„Muzyka Kowalskiego jest jak myśl: rozbrzmiewa tylko wtedy, gdy ktoś jej słucha.”
...dobre! Co to za AI?
Zwykły darmowy ChatGPT, ale chwilę z nim to doszlifowywałem, żeby było bardziej trzaskowsko.
...brawa dla Kolegi zatem
Też o tym pomyslalem, kiedy czytalem notkę Dupiarza.